foto1
foto1
foto1
foto1
foto1

PTTK "Beskidek" Porąbka

rok założenia 1976

W ostatnią tego roku, zimową wycieczkę w góry, wybraliśmy się w rejon Brennej w Beskidzie Śląskim. Chcąc osiągnąć najwyższy szczyt wcześniej wyznaczonej trasy, czyli Kotarz (974 m), do pokonania mieliśmy około 550 m przewyższenia.

Z Porąbki o godzinie siódmej rano wyruszyliśmy w 28 osobowym składzie. Przy ośrodku zdrowia w Brennej zaczyna się czarny szlak wiodący na Grabową, a dalej skręcając już na czerwony, ku Przełęczy Karkoszczonka. Ostatni odcinek to żółta perć sprowadzająca z siodła na dół, do Brennej-Bukowa. Trasa licząca ponad 17 km i mająca kształt niepełnej agrafki miała nam zająć niecałe sześć godzin efektywnego marszu.

Wysiadając na stacji benzynowej z autobusu, kwadrans po ósmej rozpoczęliśmy dzisiejszą przygodę. Brenna przywitała nas cichą i spokojną aurą, przykryta cienką warstwą śniegu. Słońce, jeszcze nisko nad horyzontem, zaczynało swoją codzienną wędrówkę i coraz żwawiej oświetlało promieniami budząca się do życia wieś.

Podejście czarnego szlaku było pustawe. Już na samym początku trzeba było wspiąć się na grzbiet łańcucha górskiego, którym poprowadzona została piesza ścieżynka. Na tej wysokości białego puchu leży zdecydowanie więcej, a lekko przymrożone podłoże ułatwiało podejście. Mijając zalesiony teren wychodzimy na otwartą przestrzeń grzbietową, z której pierwszy raz mogliśmy obejrzeć lewostronną panoramę Brennej z doliną Hołcyny. Wznosząc się stopniowo coraz wyżej, mamy też widoki na przeciwległą stronę, czyli dolinę rzeki Leśnicy. Obydwa potoki są głównymi dopływami Brennicy. Wiatr, którego na starcie praktycznie nie było, z każdą kolejną minutą przybierał na sile.

Po ponad pół godzinnej szlakowej wędrówce napotykamy „pomarańczowe ludki” z charakterystycznymi czapeczkami na głowie i aportującymi przy boku pana psami. Przebierańcami okazali się myśliwi z lokalnego koła łowieckiego, którzy na tym terenie zorganizowali polowanie na „grubego zwierza”. Na widok myśliwskiego sztucera koledze momentalnie zaświeciły się oczy. Czyżby obudziła się w nim natura strzelca wyborowego? Na szczęście szybko został sprowadzony na ziemię przez właściciela broni.

Przed godziną 10-tą, w scenerii pełni zimy i przy dosyć już silnym wietrze, osiągamy szczyt Horzelicy (797m), będący najwyższym wzniesieniem grzbietu Stary Groń. Stąd udamy się w kierunku południowo-wschodnim, ku Grabowej. Dalej będzie już bardziej płasko.

Po kilku minutach docieramy pod kapliczkę, przy której organizujemy krótki postój, posilając się kanapkami i gorącą herbatą. Wiatr nie pozwalał na dłuższą przerwę i trzeba było iść do przodu. W dalszym ciągu wędrujemy otwartą przestrzenią grzbietową Starego Gronia. Po kolejnych 20-tu minutach marszu docieramy pod wieżę widokową, na którą również weszliśmy. Zdjęcia zostały zrobione i pogoniliśmy za resztą. Halny ani na chwilę nie myślał zelżeć, ścigając po niebie czarne chmury. Około jedenastej docieramy w rejon prywatnego schroniska Grabowa. Czas zrobić dłuższą przerwę, a Chata idealnie nadawała się do tego celu. Przed dalszą drogą koniecznie trzeba coś zjeść i napić się chociażby gorącej herbaty.

Po dłuższym biesiadowaniu i zrobieniu zdjęcia grupowego na tle schroniska, udaliśmy się w dalszą drogę. Na szczyt Grabowej mamy tylko 20 minut marszu. Niebo zrobiło się błękitne, jakby specjalnie dla nas pozbyło się chmur. Z iskrzącym śniegiem szlak rozpromieniał się w słońcu. Ochoczo zapraszał na dalszą z nim przygodę.

W samo południe docieramy do szlakowego rogacza. Grabowa (907m n.p.m.) zawdzięcza swoją nazwę grabom, czyli drzewom liściastym porastającym całą okolicę. Tutaj będziemy skręcać ostro w lewo, kierując się w stronę Przełęczy Karkoszczonka. Od tej pory wiatr będzie naszym sprzymierzeńcem. Wiejąc w plecy i popychając ku przodowi niczym zeschłe liście z drzew, ułatwi dalszą wędrówkę. Na szczycie zamieszkała na dobre królowa zima, jak to określiła jedna z uczestniczek. Choinki zostały przyozdobione grubą, śnieżnobiałą okrywą. Tylko kolorowych bombek oraz światełek brak i mamy gwiazdkę.

Po krótkim relaksie i zmianie o 90 stopni szlakowego kierunku, udaliśmy się na Kotarz (978m), będący najwyższym punktem całej trasy. Grzbietowa ścieżka dalej będzie biegła równolegle do wijącej się serpentynowo drogi Szczyrk - Wisła. Na pierwszej polance naszym oczom ukazała się panorama sąsiedniego szczytu Skrzyczne z charakterystyczną wieżą telekomunikacyjną oraz trasy narciarskie w rejonie Salmopolu. Pogoda w dalszym ciągu jest łaskawa i często towarzyszy nam słońce, przebijające się zza chmur pędzących, jak szalone na północ. A po blisko trzech kwadransach osiągamy najważniejsze wzniesienie naszej marszruty. Pod dachem drewnianej altany zarządzamy krótki postój. Jak nas uświadomił kolega, nazwa tego miejsca wywodzi się od kocenia owiec wypasanych na okolicznych halach, w minionych już niestety czasach.

Bardzo charakterystycznym miejscem na szczycie Kotarza jest Ołtarz Europejski zbudowany z kamieni przywożonych z różnych stron świata.

Dochodziła trzynasta, więc pora ruszyć dalej. Od tego momentu mamy już z górki. Słabiej zalesiona część trasy pozwalała na robienie ciekawych zdjęć z obydwu szlakowych stron. Po kwadransie, w całej swojej zimowej szacie, ukazał się masyw Skrzycznego oraz Małego Skrzycznego. Srebrnobiała otulina osadzona na szczytowej wieży mieniła się w słońcu, dodając bajkowego uroku zmrożonej wokoło panoramie.

Wkrótce mijamy wzniesienie Hyrcy, będące najwyższym punktem grzbietu Beskid Węgierski. Stąd będziemy schodzić stromo w dół ku kolejnemu wzniesieniu o znajomej nam nazwie Beskidek (830 m n.p.m.). Pod szczytem, w bezpośrednim sąsiedztwie Szczyrku Biła usytuowanego z przeciwnej strony, będziemy lekko wykręcać ku północy, kierując się ku Przełęczy Karkoszczonka. Trawersując jego zalesione zbocze, pomiędzy obsypanymi śniegiem świerkowymi choinkami, mocno strudzeni po blisko godzinnej marszrucie, jako ostatni docieramy pod przełęcz, jak i prywatne schronisko. Najszybsza grupa zdążyła już w nim wypocząć i wyruszyła w kierunku Brennej Bukowa. W zamykających peleton kilka osób postanowiliśmy na chwilę również wstąpić do Chaty Wuja Toma. Nie trwało to zbyt długo i wzmocnieni ciepłem górskiej przystani, jako ostatni udaliśmy się na miejsce zbiórki. Trzecim etapem kończącym dzisiejszą trasę była żółta perć, idąca z centrum Szczyrku, a przecinająca na Karkoszczonce naszą dotychczasową ścieżkę. Schodziliśmy dość szybko, by na czas dotrzeć do postoju naszego busa. Szlakowa końcówka wiodła głównie leśną drogą i w 40 minut doszliśmy na miejsce. Pełni wrażeń z bardzo udanej wycieczki udaliśmy się w drogę powrotną do domu. Mimo wzmagającego się w ciągu dnia wiatru i ośmiogodzinnego wędrowania, wliczając w to wszystkie przerwy, nasza eskapada była bardzo udana i mam nadzieję, zadowoliła wszystkich. Była jedną z najpiękniejszych, jakie dotychczas udało się nam zrealizować zimową porą.

Słodki Świstak