W ten niedzielny poranek udaliśmy się w kierunku Zakopanego. Naszym celem było wejście na Ciemniak (2096m n.p.m.). Jednak pogoda nie była naszym sprzymierzeńcem. Od rana wisiały deszczowe chmury przysłaniające całkowicie niebo. Nie zapowiadała się też jakakolwiek poprawa w aurze.
Do Zakopanego przyjechaliśmy ok. 8 rano. Autobus miał nas zawieść na parking w Kirach, gdzie mieliśmy zaczynać dzisiejszą marszrutę. Stało się jednak inaczej i przez niezrozumienie kierowca zawiózł nas pod Wielką Krokiew. Stąd byliśmy zmuszeni przemieścić się busami w stronę Kościeliska.
Po zakupieniu biletów wstępu do TPN-u, zwartą grupą udaliśmy się w kierunku Czerwonych Wierchów. Jest to pasmo górskie w Tatrach Zachodnich składające się z 4 szczytów, a mianowicie Ciemniaka (2096m), i dalej idąc w kierunku wschodnim, Krzesanicy (2122m), Małołączniaka (2096m) oraz Kopy Kondrackiej (2005m). Szczytami tymi biegnie polsko - słowacka granica. Dla najbardziej wymagających stanowiły one naszą dzisiejszą trasę przejścia.
Nazwa docelowego masywu wywodzi się od stoków barwiących się czerwienią i brązem, niekiedy już od połowy lata. Powodem takiego zabarwienia jest rosnąca na zboczach roślina wysokogórska o nazwie sit skucina, która o tej porze roku zaczyna przybierać tak charakterystyczne kolory. Porośnięte sitem zbocza Ornaku, czy Czerwonych Wierchów szczególnie malowniczo prezentują się jesienią.
Po przejściu Wyżniej Kiry Miętusiej, przy drogowskazie skręciliśmy w lewo, kierując się czerwonym szlakiem prowadzącym na szczyt Ciemniaka. Czekała nas ponad trzygodzinna, mozolna wędrówka do góry.
Mniej wytrawni piechurzy, niemający ochoty dłuższego wspinania się, mieli możliwość wędrowania Ścieżką nad Reglami, wiodącej z Cudakowej Polany w stronę Doliny Grzybowieckiej i Czerwonej Przełęczy. Następnie poprzez Polanę Kalatówki mogli zejść do Kuźnic.
Początkowa ścieżka na szczyty Czerwonych Wierchów wiodła świerkowym lasem. Na stromym podejściu cała grupa rozdzieliła się na mniejsze. Po minięciu widokowej Polany Upłaz, jeżeli oczywiście matka natura w pełni odsłoni walory górskiego krajobrazu, którego nam wówczas zabrakło, doszliśmy pod wapienne skałki zwane Piec (1460m). Tutaj zrobiliśmy dłuższą przerwę na pierwsze śniadanie. Widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów, więc niedane nam było rozkoszować się otaczającą panoramą. Większość naszych aparatów przeniosła się zatem na rosnącą pod charakterystyczną, wapienną opoką szarotkę alpejską.
Po dłuższym odpoczynku postanowiłem ruszyć dalej, nie czekając na odpoczywającą pod Piecem grupę. Powyżej czekała już strefa kosodrzewiny. Z minuty na minutę nadciągały coraz cięższe chmury, które nie wróżyły nic dobrego. Pod Chudą Przełączką (1851m) rozpadało się na dobre. Dochodząc do przełęczy z każdym metrem spadała widoczność i trzeba było bacznie obserwować oznaczenia trasy, gdyż wówczas łatwo jest zabłądzić szczególnie zimą jak i we mgle. Na siodle czerwona perć schodzi się z zieloną, wiodącą ze schroniska na Hali Ornak. Spod rozwidlenia na szczyt Ciemniaka pozostało nam ok. 50 minut drogi do góry.
Kilka osób, które tworzyły czołówkę, poszło w stronę Ciemniaka i dalej idąc w deszczu, przez Krzesanicę oraz Kopę Kondracką, dotarli do schroniska na Hali Kondratowej. W tym miejscu trzeba wyróżnić naszych dwóch piechurów (Mirek i młodszy Dawid), którzy nie przestraszyli się opadów i z Czerwonych Wierchów powędrowali w stronę Kasprowego Wierchu, by następnie zejść do Murowańca, na Hali Gąsienicowej. Stamtąd dopiero powrócili na parking pod skoczniami.
Przy rogaczu tras spotkałem kol Marcina, który czekał na główną grupę. Pan Stanisław z koleżanką postanowili nie iść dalej na szczyt. By nie poruszać się pod wiatr z ciągle padającym deszczem, wykręcili w stronę schroniska. W takich warunkach dalsze wędrowanie po szczytach nie byłoby niczym przyjemnym. Po ich namowie, przed jedenastą, ruszyłem za nimi. Do Doliny Kościeliskiej, zieloną percią mieliśmy ponad dwie godziny schodzenia. W połowie drogi wiatr przegonił chmury na niebie, odsłaniając na chwilę okoliczną panoramę. Będąc na dole na wysokości Tomanowej Polany, usłyszeliśmy dochodzące ze szlaku donośne głosy wędrujących za nami ludzi. Jak się później okazało była to nasza ekipa, która też zmieniła trasę i podążała w naszym kierunku. Spotkaliśmy się później przy schronisku PTTK na Hali Ornak.
Po mojej namowie we trójkę wykierowaliśmy się jeszcze w stronę Smreczyńskiego Stawu, którego nie miałem okazji dotychczas podziwiać. Po pół godzinie, czarnym szlakiem dotarliśmy na brzeg bardzo urokliwego zbiornika wodnego. Jest tu bardzo dobrze wkomponowane w górski pejzaż miejsce do odpoczynku. Nawet na chwile wyjrzało słońce, a chmury odsłoniły widoki na masyw Ornaku oraz Blyszcza. Po dłuższym relaksie nad brzegiem stawu udaliśmy się w drogę powrotną pod schronisko. Tutaj, pod budynkiem górskiej przystani, minęliśmy się z naszymi klubowiczami, robiąc z nimi kilka, wspólnych zdjęć. My zrobiliśmy kolejną przerwę siadając na frontowym dziedzińcu, natomiast główna grupa udała się w stronę parkingu w Kirach, zaliczając w drodze powrotnej Wąwóz Kraków wraz ze Smoczą Jamą.
Po 15-stej wyruszyliśmy i my w drogę powrotną. Kolejny raz rozpadało się na dobre i na nowo trzeba było zakładać przeciwdeszczowe peleryny. Zmierzając ku wylotowi Kościeliskiej Doliny, na chwilę podeszliśmy pod Lodowe Źródło. Pogoda jednak nie zachęcała do dłuższych postojów i szybkim marszem powróciliśmy na parking, by stąd „złapać” busa jadącego do centrum Zakopanego. Mając ponad godzinę zapasu do odjazdu autobusu, wysiedliśmy na wysokości Gubałówki i przechodząc przez Krupówki dotarliśmy pod skocznie, gdzie czekał nasz autobus.
Myślę, że deszczowa aura nie zniechęciła nikogo do górskich wędrówek. Taka pogoda jest częścią składową naszego klimatu i cytując słowa znanego polityka tak czasami się zdarza, że na szlaku turystę „złapie” deszcz, czyli zmoczy do przysłowiowej „suchej nitki”. Taki to już mamy klimat….
Słodki Świstak