Już po raz kolejny spotkaliśmy się na Hali Miziowej pod Pilskiem w Korbielowie na wiosennym zlocie kół zrzeszonych w Babiogórskim Oddziale PTTK z siedzibą w Żywcu, połączonym z jubileuszem 110-ciu lat istnienia tej organizacji. Spod Domu Kultury w Porąbce wyjechaliśmy o godz. 700 . W autobusie zebrało się nas niespełna 40 osób, a kilku członków z zarządu koła Beskidek, na czele z prezesem, czekało na nas w schronisku PTTK na Hali Miziowej (1330 m n.p.m.).
Z racji jubileuszu do udziału w zlocie zaproszeni zostali przedstawiciele władz szczebla centralnego PTTK, a także reprezentanci poszczególnych kół oraz klubów wraz z kierownictwem Oddziału. Nie zabrakło też włodarzy hoteli oraz schronisk PTTK-u. Od soboty byli oni gośćmi tutejszego schroniska. Honorowy patronat niedzielnych uroczystości objął Biskup Diecezji Bielsko-Żywieckiej Roman Pindel.
Udaliśmy się w kierunku Żywca, a następnie kierując się na Korbielów, po około godzinnej jeździe, dojechaliśmy do Sopotni Wielkiej. Jest to miejscowość powiatu żywieckiego w gminie Jeleśnia. Tutaj w osadzie Ryszkówki zaczyna się zielony szlak na Pilsko (1557 m n.p.m.). Lokalna droga stała się dosyć wąska i nasz duży autobus był zmuszony podjechać trochę wyżej. Dopiero przy prywatnej stadninie koni udało się nam bezpiecznie zawrócić na miejsce startu.
Początek zielonej perci na Pilsko w Sopotni Wielkiej
(foto L. Bartołd)
Pierwsze metry podejścia pod szczyt Gawory
(foto L. Bartołd)
Po drodze, w centrum Sopotni minęliśmy kilka wodospadów, z których najokazalszy to pomnik przyrody o wysokości 12m. Jest zarazem największym w polskich Beskidach wodogrzmotem. Kaskadę, w swej środkowej części biegu, tworzy potok górski o tej samej nazwie, co miejscowość, przez którą przepływa. Spływa on ze zboczy masywu Romanki i Rysianki oraz stanowi dopływ Koszarawy.
Pierwsze wzmianki historyczne z XVII wieku, mówiące o tej wsi, donoszą jakoby sam król Jan Kazimierz, w drodze do Wiednia, miał raczyć się wodą z przepływającego przez Sopotnię strumienia. Będąca po drodze Stara Karczma w Jeleśni, była z kolei częstym miejscem odpoczynku kupców, podążających na Wiedeń oraz południe Europy. Dodając do historii osady jej nazwę, to może ona wywodzić się od Spadu Wody, czyli od Wodospadu będącego największą jej atrakcją. Na uwagę zasługuje też działający tu klub astronomiczny o nazwie Stowarzyszenie POLARIS-OPP, którego gościem w listopadzie 2008 roku był amerykański astronom polskiego pochodzenia George Zamka.
Szkoda tylko, że na chwilę nie zatrzymaliśmy się przy wodospadach, których jeszcze nie widziałem. Na pewno będzie jeszcze takowa możliwość z okazji corocznych, wiosennych spotkań na Pilsku. Na szczyt docelowy można stąd zacząć wędrówkę żółtym szlakiem przez Przełęcz Przysłopy (847m), lub też podejść jednokilometrowy odcinek drogą do góry, do startu zielonej perci. Około godz. 8 rano rozpoczęliśmy naszą majówkę. Zaczęła się nieciekawie, gdyż ze względu na burzę, która przeszła w minione, sobotnie popołudnie, podejście zrobiło się mokre i błotniste. Trzeba było manewrować pomiędzy cieknącą wodą i rozmokłym miejscami gruntem, wybierając suchsze odcinki. Stąpając po kamieniach i wystających korzeniach mozolnie wspinaliśmy się do góry, uważając przy tym, by jak najmniej zamoczyć buty. A to przecież początek naszej trasy. Suche obuwie i stopy to komfort dalszego, długiego maszerowania. Źle by się stało, gdybyśmy na starcie je przemoczyli. Mokry odcinek nie trwał zbyt długo i po chwili było już zdecydowanie lepiej. Pokonując niesprzyjającą wędrówkom część trasy, weszliśmy w wyżej położone partie lasu. Orzeźwiające po deszczu powietrze ułatwiało eskapadę. Na większym podejściu grupa momentalnie się porozrywała. Szybsi porwali do przodu, jak to zwykle bywa, a maruderzy pozostali z tyłu, idąc własnym, wolniejszym tempem. Nie chodzi tu przecież o współzawodnictwo, czy rywalizację na trasie, kto szybciej i prędzej, lecz o samo uczestnictwo w zlocie i wspólną wędrówkę.
Przed rozpoczęciem marszu w górę szlaku, zaraz po wyjściu z autobusu, zmierzyłem poziom cukru i wyciągnąłem pierwszą bułkę celem pozyskania nowej energii dla mięśni nóg, tak potrzebnej do dłuższej wędrówki. Niezbędna też była niewielka dawka insuliny posiłkowej, odpowiednio dopasowana do czekającego mnie wysiłku. Ona to zapewnia organizmowi właściwe zagospodarowanie trawionych węglowodanów. Tak w skrócie można opisać rolę hormonu, jakim jest insulina, której nie produkuje moja trzustka. Dlatego też od ponad 30 lat zmuszony jestem na podskórne podawanie jej przy użyciu specjalnych wstrzykiwaczy – piór insulinowych, potocznie zwanych penami (z ang. pen - pióro). Na początku mojej „słodkiej kariery”, gdy w Polsce praktycznie nic nie było (okres stanu wojennego), miałem do dyspozycji tylko szklane strzykawki z metalowymi igłami, służące do robienia zastrzyków insulinowych. Aby mogły być one wielokrotnie używane, co kilka dni gotowałem je w elektrycznym sterylizatorze, który na tamte czasy był szczytem marzeń (praktycznie nieosiągalny). Trzymam go jeszcze w domu na pamiątkę minionej, trudnej dla wszystkich wówczas Polaków epoki. Dzięki ogromnemu postępowi medycznemu (peny, glukometry osobiste, nowoczesne insuliny, czy chociażby pompy insulinowe dla bardziej zamożnych) mogę obecnie swobodniej się poruszać i realizować własną pasję.
Dość już może historii rodem z PRL-u. Wracajmy na szlak. Czołówka mi „odleciała”, a ja gdzieś w środku podążałem za nimi. Po godzinnym podejściu, dosyć monotonnym i niezbyt ciekawym traktem do góry, mieszany las zaczął się przerzedzać i ustępował miejsca wyniosłym świerkom. Porastają one zbocza góry Uszczawne Wyżne. Ciekawostką przyrodniczą okalającego szczyt lasu są lęgowiska największego z europejskich kuraków, czyli głuszca, a także cietrzewia. Charakterystyczne, niezbyt donośne odgłosy głuszców składają się z czterech elementów, a mianowicie z klapania, trelowania, korkowania i szlifowania. W całości stanowią ich pieśń godową. Zagrożone wyginięciem w Polsce kuraki są objęte ścisłą ochroną. Na naszym terenie, a mianowicie w Jaworzynce, (Beskid Śląski) istnieje jeden z trzech ośrodków hodowli i odbudowy populacji tych ptaków, prowadzony przez Nadleśnictwo Wisła.
Perć powoli nabierała kształtu rozgiętej podkowy, która to od strony zachodniej otacza szczyt Gawory (1145m). Grzbietowe wzniesienie oddziela dolinę potoku Buczynka, spływającego do Korbielowa, od doliny roztoki Sopotnia. Po prawej stronie szlaku ukazały się nam zabudowania osady Na Skałce, czy też Walęgówka, rozłożone nad wymienioną powyżej drugą strugą i leżące jeszcze w obrębie wsi Sopotnia.
Na rozwidleniu szlaków Uszczawne Wyżne
(foto L. Bartołd)
Na rozwidleniu Uszczawne (951m), kilka minut po godz. dziewiątej, po pokonaniu 4,8 kilometrowego odcinka od startu, doszedłem do jednej z grup czołowych, która zatrzymała się na dłuższą przerwę. Wykorzystałem i ja ten moment na postój. Obowiązkowy pomiar cukru i można zjeść kolejną kanapkę. Kwadrans wystarczył na odpoczynek i można było ruszyć dalej. Najdłuższy odcinek był już za nami. Przy rogaczu tras, poniżej południowych zboczy szczytu Uszczawne Wyżne, zwanego inaczej Gawory, nasz szlak schodzi się z czarnym, biegnącym od wcześniej wspomnianej Przełęczy Przysłopy. Do Hali Miziowej pozostał nam 2,1 kilometrowy odcinek.
By nie dochodzić do schroniska postanowiłem wydłużyć czas przejścia, zahaczając o pobliską Halę Cebulową i dalej dojść polsko-słowacką granicą na szczyt Pilska. Była to propozycja kol Marcina. Biorąc pod uwagę fakt sporego zapasu czasowego do godz. 1200 , o której to z okazji jubileuszu Oddziału miała odbyć się msza święta, była to bardzo ciekawa oferta. Dodatkowym aspektem nowej trasy był fakt, że już raz podchodziłem spod schroniska czarnym szlakiem wiodącym do góry. Poznanie nowego podejścia było mi jak najbardziej na rękę.
Na zielonym szlaku dzielącym Halę Górową od Jodłowcowej - (foto L. Bartołd)
Posileni nową energią o 930 ruszyliśmy dalej. Po kilku minutach marszu wchodzimy na rozległą Halę Górową, po lewej stronie perci i Halę Jodłowcową po jej prawej stronie. Na tej pierwszej ma swoje miejsce bardzo dobrze prosperująca, czynna od czerwca do września, baza namiotowa (1134m), prowadzona od 1985 roku przez Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich w Katowicach. Mijamy po drodze Buczynkę zwaną inaczej Góra Huńców (1205m), trawersując jej zbocze po wschodniej stronie i wchodzimy górnoreglowym lasem świerkowym na Skałki (1235m). Charakterystyczną cechą tego miejsca są formacje skalne zbudowane z piaskowców, ciągnące się wzdłuż niewielkiego urwiska. Stąd ta nazwa. Świerki nie są tu tak wyniosłe, jak chociażby na zboczach mijanej wcześniej Góry Gawory, a ich pnie są ugałęzione prawie do samej ziemi. W poszyciu króluje natomiast paproć, borówka czarna, podbiałek alpejski czy szczawik zajęczy. Następną, charakterystyczną cechą tego miejsca jest obecność w bezpośrednim sąsiedztwie szlaku kilkunastu okazów limby europejskiej, posadzonych ponad 50 lat temu.
Siadając na płaskim głazie zatrzymałem się na chwilę, dokonując kolejnej kontroli glikemii. Uznając, że wszystko jest w porządku, bez obaw mogłem ruszyć dalej. Po chwili osiągnąłem skraj Hali Miziowej, z widokiem na rozległą polanę i schronisko. Przy rogaczu zielonego szlaku z czerwonym wyciągnąłem mapę i zweryfikowałem swój poprzedni zamiar podejścia na Pilsko. Nie byłem dobrze zorientowany, w którym momencie na Hali Cebulowej mam odbić „na dziko” w lewo, w kierunku granicznego szlaku i ile mi to zajmie czasu. Nie chciałem za bardzo oddalać się od grupy, by nie tracić z nią kontaktu. Będąc w tym miejscu sam, gdyż wspomniana wcześniej moja grupa zdążyła się „rozpłynąć” na polanie, musiałem wybrać najbardziej bezpieczną dla mnie alternatywę podejścia. Dlatego też nie będąc pewien wcześniej planowanej trasy, wybrałem wydeptaną ścieżkę biegnącą z Hali Miziowej na Kopiec (1391m n.p.m.).
Trasa narciarska nr 6 wiodąca na szczyt Kopca
(foto L. Bartołd)
Schronisko na Hali Miziowej - (foto L. Bartołd)
Tędy biegnie zimowa trasa narciarska nr 6, usytuowana najbliżej Hali Cebulowej. Jeszcze raz następna kontrola cukru i mogłem kontynuować wspinaczkę ku granicy. Górna stacja wyciągu talerzykowego na granicznym wierzchołku była w zasięgu mojego wzroku. Pozostawiłem na razie schronisko oraz bliżej usytuowany budynek GOPR-u, będące po mojej lewej stronie. Początkowa ścieżynka wiodła wśród krzaków borówki, wysokiej trawy i kęp kaczeńców, bo miejscami teren był miękki i sączyła się spływająca z wilgotnego zbocza woda. Po minięciu labiryntem grząskiego odcinka, w wąskim przesmyku, jak na trasę narciarską, pomiędzy kępami świerków, zmniejszających swoje rozmiary z każdym metrem do góry, wszedłem na przewyższenie będące naturalną półką geologiczną stoku. Są to wały osuwiskowe, czyli miejsca akumulacji materiałów skalnych, powstałe w okresie plejstocenu. Takie podwójne uskoki ubarwiają jeszcze bardziej sąsiednią trasę narciarska nr 8, biegnącą prosto w dół do schroniska. Osuwiska powstałe w epoce lodowcowej zadecydowały o kształcie Hali Miziowej, oraz utworzyły u podstawy stoku bezodpływową misę z torfowiskiem wysokim.
Na lewo wydeptane ścieżki pod Górę Pięciu Kopców, na prawo w stronę Kopca - (foto L. Bartołd)
Bardziej na wschód, podchodzące pod sam wierzchołek polskiej części masywu Pilska, wiodą jeszcze trasy 5 i 5a. Są one chyba najdłuższe w Polsce i poprzez hale: Miziową oraz Szczawiny (1067m) możemy zjechać aż do Polany Strugi. Łączna długość trasy wynosi 4,5 km.
Arterie i wyciągi narciarskie w masywie Pilska są najwyżej położonymi w Beskidach, a drugimi po Tatrach. Pięknie to wygląda zimą, gdy okoliczne stoki pokryte są grubą warstwą śnieżnobiałego puchu. Cały kompleks to istny raj do uprawiania zimowego szaleństwa. Szkoda, że nie umiem jeździć na nartach, ale z uwagi na moją sytuację zdrowotną, stanowiłoby to zbyt duże ryzyko nabawienia się kontuzji. Dlatego też wolę wędrować, póki jeszcze mogę, na własnych nogach. Muszę bardziej uważać na lewą nogę, którą złamałem w Tatrach 10 lat temu. Do dziś mi ona doskwiera, a najbardziej w kolanie. Zresztą druga też nie chce być gorsza. Przy zwyrodnieniach, stawów nie da się nasmarować tak jak w tradycyjnych mechanizmach maszyn czy pojazdów, a przeróżne medykamenty oraz suplementy diety dostępne w aptekach niewiele pomagają, ale za to skutecznie czyszczą kieszenie pacjentów.
Z czasów dzieciństwa pamiętam doskonale pierwsze narty, na których to próbowałem zjeżdżać z pagórków otaczających rodzinny dom. Z prawdziwymi nartami nie miały one nic wspólnego. Były zrobione z dwóch kawałków desek z twardego drewna. Miały lekko wygięte czuby a na środku przybite blaszki z grubszym drutem do mocowania butów. Przy pierwszej próbie zjazdu z niewielkiej górki „wyrżnąłem” czubami o wystającą spod śniegu kępę traw lub może o coś innego. W biały dzień, leżąc na plecach, w oczach zawirowały mi gwiazdy, a deski odjechały sobie bez „narciarza”. Tak to skończyła się moja pierwsza lekcja jazdy na tych „nibynartach”.
Dla mnie bardziej dostępne na tamte czasy, były łyżwy przykręcane kluczykiem do przedniej części podeszwy buta na tzw. żabkę (śruba rzymska). W obcasach trzewików szewc montował metalowe blaszki z otworem w kształcie rombu, zwane plastynkami. Stanowiły one tylne mocowanie łyżew. Buta z łyżwą dodatkowo wzmacnialiśmy skórzanymi paskami na wysokości podbicia.
Przez moją miejscowość przepływa maleńka rzeczka zasilająca Łynę, która zimą na łąkowych rozlewiskach tworzyła olbrzymie połacie naturalnego lodowiska. W wolne od nauki dni jeździło się tam całymi dniami, a do domu wracałem, jak zapadał zmierzch. Pobliski staw był z kolei areną niekończących się meczów hokejowych i piruetów na lodzie. Dopiero nastające ciemności „wyganiały” nas do domów.
Może już dość wspomnień. Trzeba wrócić w teraźniejszość. Po minięciu wąskiego gardła pomiędzy świerkami, wszedłem na mocno nachyloną, szeroką łąkę. Wśród kęp borowin i traw zaczęło się strome podejście, które po 15 minutach wyprowadziło mnie na wzniesienie Kopca. Skierowałem się ku jego zachodniej stronie. Szczyt o kopulastym wierzchołku, w Grupie Pilska, położony jest na granicznym grzbiecie, po północnej stronie nad Halą Miziową. Leży pomiędzy Górą Pięciu Kopców (1543m), a Munczolikiem (1353m) umiejscowionym na trasie do Rysianki (1322m). W jego bezpośrednim sąsiedztwie są jeszcze dwie pozostałe hale, a mianowicie Cebulowa i Słowikowa. Grzbietem tym prowadzi polsko-słowacka granica oraz jest Wielkim Europejskim Działem Wodnym, który rozdziela zlewnię Morza Bałtyckiego od Morza Czarnego.
Na szczycie zrobiłem krótką przerwę, bo ten odcinek kosztował niemało energii. Musiałem skontrolować cukier i wyciągnąłem z plecaka kolejną kanapkę. W międzyczasie zrobiłem kilka zdjęć na całą okolicę i nakręciłem krótki filmik. Naprawdę było, co podziwiać. Stąd, w dalszej perspektywie rozciąga się głęboka panorama na Sopotnię, Jeleśnię, Krzyżową i Korbielów oraz na pierwszym planie widoczna Hala Miziowa ze schroniskiem. Z prawej strony, na wschodniej stronie horyzontu, dumnie prezentowała się „Królowa Beskidów”, czyli Babia Góra.
Zza chmur coraz śmielej wyglądało słońce, powodując przyjazny klimat do dalszej wędrówki na szczytowe partie Pilska. Wkrótce od strony Hali Cebulowej nadszedł Marcin z córką Martyną. Chyba byli jedynymi, którzy zrealizowali zamiar wędrówki spod rozstaju przy „goprówce” czerwonym szlakiem, a potem przez Halę Cebulową wykręcili w kierunku docelowego szczytu. Gdybym na Hali Miziowej miał kontakt wzrokowy z nimi to na pewno poszedłbym tak samo. Nie widząc nikogo, skróciłem podejście i na szczyt Kopca wszedłem sam. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej, granicznym szlakiem niebieskim pod kopułę Pilska.
Szlak graniczny z Kopca wiodący w stronę masywu Pilska - (foto L. Bartołd)
Widok z Kopca w stronę Hali Cudzichowej i Rysianki (foto L. Bartołd)
Na krótkim odcinku dalsza droga wypłaszcza się, by po chwili znowu zacząć ostro piąć się do góry. Byliśmy na wysokości ok. 1400 m. Za naszymi plecami, na zachód, wije się znakowany na czerwono, Główny Szlak Beskidzki prowadzący poprzez Halę Cudzichową i Trzy Kopce (1216m) w stronę Rysianki (1322m).
Niebieska trasa słowacka wiodąca na Górę Pięciu Kopców - (foto L. Bartołd)
Widok na Kopiec z granicznego szlaku
(foto L. Bartołd)
Hala Miziowa ze schroniskiem widoczna spod szczytu polskiej strony masywu Pilska - (foto L. Bartołd)
Górnoreglowy las świerkowy powoli ustępował miejsca kosodrzewinie. Stroma ścieżka graniczna, z mocno wyrytymi bruzdami w ziemi, po spływającej z roztapiających się mas śniegowych wodzie, po kolejnym kwadransie zaprowadziła nas na następny szczyt graniczny, zwany Górą Pięciu Kopców (1543m n.p.m.). Stanowi on niższy wierzchołek szczytowy, którym to biegnie Wielki Europejski Dział Wodny. Przez to jest rzadkim przypadkiem, w którym główny grzbiet i główny wododział nie biegną przez najwyższy szczyt, jakim jest Pilsko, lecz przez sąsiednie, niżej położone wzniesienie. Tutaj krzyżują się szlaki komunikacyjne w drodze na główny szczyt, leżący w całości już po stronie słowackiej. Oba wierzchołki stały się symbolem Żywieckiego Parku Krajobrazowego.
Na Górze Pięciu Kopców w towarzystwie członków koła PTTK Żywiec - (foto L. Bartołd)
Wraz z grupą z naszego koła. W głębi słabo widoczny Diablak - (foto L. Bartołd)
Na chwilę przysiadłem wygodnie na szerokim i płaskim kamieniu. Kolejny raz wyjąłem glukometr, by zbadać stan moich cukrów. Krótka przerwa dała czas na chwilę odetchnienia. W międzyczasie doszła grupka z naszego koła. Tutaj spotkaliśmy też członków kół PTTK z Żywca jak i Węgierskiej Górki. Dało to możliwość zrobienia wspólnych, pamiątkowych fotek. Płaski szczyt, wysłany gładkimi kamieniami, tworzącymi rumowisko skalne, otoczony jest wokoło kosodrzewiną. Jakby był małym oczkiem wodnym w olbrzymim, zielonym ogrodzie kosodrzewiny. Na tej wysokości to ona jest królową w świecie flory (z łac. Flora - rzymska bogini kwiatów).
Widoczność z godziny na godzinę poprawiała się, odsłaniając najwyższy szczyt Beskidów, czyli Diablak. Na północnej stronie ukazały się doliny potoków Glinna, Krzyżówki i Koszarawy wraz z usadowionymi nad nimi miejscowościami. Pierwszy potok przepływa przez Korbielów, a jego źródła (1430m) znajdują się na Hali Słowikowej u stóp Góry Pięciu Kopców. Wszystkie one zasilają główną rzekę Sołę.
Czas było ruszyć na drugi, oddalony o 400 metrów, najwyżej położony wierzch. Zieloną percią, prowadzącą wśród gęstej kosodrzewiny oraz oznakowanych, wysokich tyczek, szczególnie przydatnych zimą, po 10 minutach prawie płaskiego odcinka dotarłem na właściwy szczyt. W połowie drogi możemy zobaczyć inną ciekawostkę geograficzną, a mianowicie bijące na wys. 1550m źródło (w Beskidzie Żywieckim wyżej jest tylko źródło na Babiej Górze). Zlokalizowane jest około 20 metrów na prawo od podejścia. Zdrój wypływa ze szczeliny w skałach, by po chwili zniknąć w trawie.
Na szczycie Pilska, w głębi Babia Góra (zdjęcie z kwietnia 2013r) - (foto M. Bogacz)
Po trzech godzinach wędrowania, ok. godziny 1100 , byłem na miejscu kulminacji naszej ekspedycji. Pilsko (1557m n.p.m.), leżące całkowicie po stronie słowackiej, jest drugim po Babiej Górze najwyższym szczytem w Beskidzie Żywieckim. Ma on spłaszczony kształt z szeroką, trawiastą łąką otoczoną kępami kosodrzewiny i wyłożoną rumoszem skalnym. W najwyższym punkcie szczytowym stoi ołtarz polowy z krzyżem, przy którym przez proboszcza orawskiej wsi Mutne rokrocznie odprawiana jest w lipcu msza święta.
Wszystkie „orły” z naszego koła już tam były. Wylegiwali się na trawie pod krzakami kosówki, racząc się nie tylko widokami na słowacką stronę Tatr. Widoczność jednak nie była zbyt rewelacyjna, więc i fotki nie ukazywały piękna otaczającej stąd panoramy. Przy dobrej pogodzie, a w szczególności zimą, wokoło rozciągają się przepiękne plenerowe obrazy. Zaczynając od pasma babiogórskiego, z Babią Górą na wschodzie i obracając się w prawo, dalej możemy podziwiać tatrzańskie szczyty i przylegający do nich region Orawy ze sztucznym zbiornikiem wodnym Jeziora Orawskiego oraz pobliskiego miasta Namestovo. Następnie zobaczymy Niżne Tatry oraz pasmo Małej Fatry.
Po polskiej już stronie, w kierunku zachodnim panorama Beskidu Żywieckiego z Grupą Wielkiej Raczy i Wielkiej Rycerzowej, a w bezpośrednim zasięgu Rysianka i Trzy Kopce, będące na trasie Głównego Szlaku Beskidzkiego. Kierując wzrok na północ dostrzeżemy szczyty Beskidu Śląskiego z Baranią Górą i Skrzyczne z charakterystyczną wieżą. Obserwatorzy mający dobry wzrok dostrzegą nawet wzniesienia Beskidu Małego okalającego Jezioro Żywieckie.
Powrót z Pilska do granicy - (foto L. Bartołd)
Ciężkie chmury nad naszymi głowami, co chwilę przesłaniały słońce, skutecznie blokując ciepłe promienie przed ogrzewaniem turystów wypoczywających pod majowym niebem. Poleniuchowaliśmy dosyć długo i czas było wracać na Halę Miziową. Jak już wspominałem w samo południe miała być odprawiona msza święta w intencji jubileuszu Oddziału Babiogórskiego PTTK. W stronę granicy ruszyliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy. Nasze „orły” popędziły niczym konie z kopyta na dół. Tu fotka, tam fotka, więc trudno było za nimi zdążyć. Szybkim marszem, ścieżką wśród kosówki, po kilku minutach dotarliśmy do punktu granicznego, będącego na niższym wierzchołku. Wraz ze mną ze szczytu powracał pan Kazimierz, którego poznałem w październiku ub. roku na Rodzinnym Rajdzie Papieskim na Groń Jana Pawła II. Idąc na końcu, zamykaliśmy powrót naszej grupy. Z granicy zeszliśmy dalej szlakami czarnym i żółtym. Równolegle biegnie też wcześniej już wspomniany graniczny szlak słowacki. Jest on łącznikiem Głównego Szlaku Beskidzkiego pomiędzy Przełęczą Glinne a Halą Rysianka, z pominięciem Hali Miziowej. Po minięciu Góry Pięciu Kopców, wśród gęstej kosodrzewiny, wchodzimy na ścieżkę wyłożoną płaskimi kamieniami tworzącymi naturalne, skalne stopnie. Są to piaskowce magurskie, z których zbudowana jest cała kopuła szczytowa. Po około 200, może 300 metrach dochodzimy do rogacza szlaków. Tu polskie trasy wiodą do schroniska dwoma oddzielnymi perciami.
Wraz z kilkoma osobami z naszego koła, skręciliśmy w prawo, schodząc dalej żółtą ścieżką. Nie miałem okazji dotychczasowego jej przejścia, więc w towarzystwie p Kazimierza schodziliśmy razem. Wraz ze słowacką percią, czarna trasa prowadzi dalej prosto, a po wykręceniu w stronę Hali Miziowej, samodzielnie wiedzie na dół, stromym skrajem trasy narciarskiej. Nasza marszruta w początkowej fazie była dosyć przyjemna i łagodna. Szerokim, wschodnim łukiem lekko opadającym w dół pomiędzy krzewiastą sosną (kosówka), mieliśmy ciągle widoki babiogórskiego pasma z Diablakiem oraz otaczających poniżej kotlin. Pomiędzy gałązkami kosodrzewiny dało się już zauważyć polanę ze schroniskiem, do którego zmierzaliśmy. Po kilku minutach, na wys. 1405 m n.p.m. napotykamy usypaną z kamieni mogiłę polskiego żołnierza straży granicznej, który poległ na tych zboczach 1września 1939 roku. Poniżej, przy wielkim głazie nasz szlak ostro skręca w lewo, kierując się w stronę północno-zachodnią. Stromizna robi się coraz bardziej pochyła i wąska. Po opadach deszczu na pewno stanie się wybitnie niebezpieczna. Teraz przyświeca nam słoneczko i tylko musimy uważać na duże stopnie skalne będące naturalnymi, kamiennymi schodami. Miejscami ze ścieżki wystają korzenie drzew wraz z niewielkimi głazami, które są sporym utrudnieniem drogi. Kosodrzewinę sukcesywnie zastępowała krzewiasta odmiana jarzębiny górskiej i świerka. Pan Kazimierz szedł pierwszy, a ja za nim robiąc, co chwilę zdjęcia nowym widokom. Jako że byliśmy opóźnieni, z dołu dochodziły już odgłosy rozpoczynającej się pod schroniskiem uroczystości religijnej. Po 40 minutach osiągamy wylot żółtego szlaku, który na podejściu spod polany ponownie łączy się z czarnym. Ostatni z naszego składu, kwadrans po dwunastej zeszliśmy na dół.
Msza święta z okazji jubileuszu Babiogórskiego Oddziału - (foto L. Bartołd)
Trwała msza święta, sprawowana przez dwóch księży. Po jej zakończeniu, z okazji jubileuszu Oddziału, odbyło się wręczanie nagród i dyplomów zasłużonym działaczom. Nagrodzono też laureatów konkursu wiedzy turystycznej. Koło Beskidek otrzymało pamiątkowy puchar za najliczniejsza grupę biorącą udział w zlocie. Po akcji dekoracyjnej oraz sesjach zdjęciowych mieliśmy czas na odpoczynek i relaks pod budynkiem nowego schroniska. Każdy mógł też spróbować gorącego posiłku przygotowanego przez organizatora.
Trzyosobowa drużyna „Beskidka” z dyplomami za udział w konkursie wiedzy turystycznej
(foto L. Bartołd)
Prezes naszego koła otrzymuje puchar, dla najliczniejszej grupy biorącej udział w jubileuszowym zlocie (foto L. Bartołd)
We wczesnych godzinach popołudniowych pogoda zrobiła się wyśmienita. A i widoki z każdą godziną stawały się coraz piękniejsze. Szkoda tylko, że nie było tak dobrych warunków obserwacyjnych na szczytowych polanach. Ale i tak nie ma, co narzekać na aurę. Czas było odchodzić z nasłonecznionej polany. Przed rozstaniem się z Halą Miziową, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia uczestników koła, na tle nowego budynku schroniska.
Zdjęcie grupowe pod schroniskiem
(foto L. Bartołd)
Nazwa polany wywodzi się od jednego z byłych właścicieli gruntów, które leżą w jej obrębie. Był to niejaki Mizia z Korbielowa. Pierwsze schronisko wybudowano w okresie międzywojennym, z inicjatywy ówczesnych działaczy oddziału babiogórskiego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego (obecne PTTK). Uroczystego otwarcia nowego obiektu dokonano 20 lipca 1930 roku. Przetrwało ono pożogę wojenną, by najprawdopodobniej za sprawą nierozważnego turysty spłonąć w 1953 roku. W ocalałych od ognia zabudowaniach gospodarczych, długi czas funkcjonowało, jako obiekt tymczasowy, stanowiący prowizoryczny azyl górski dla zmęczonych oraz pragnących przetrwać noc turystów. I ta prowizorka była wielkim magnesem, który przyciągał do siebie ludzi gór, a jednocześnie skutecznie odstraszał turystów od świeżo wybudowanego, nowoczesnego obiektu hotelowego.
Po 50-ciu latach od pożaru, w 2003 roku postawiono opodal nowy, murowany budynek. Do dziś pełni on rolę górskiego hotelu. Natomiast na miejscu starego schroniska działa obecnie niewielki bufet.
Czas wracać w doliny. Na pierwszym planie kol Janusz z synem - (foto L. Bartołd)
Ostatnia fotka schroniska. Po prawej stronie mniejszy budynek gastronomiczny na miejscu spalonego obiektu. Poniżej, pod drewnianym mostkiem, wypływający z niecki wśród kaczeńców potok - (foto L. Bartołd)
Około 1430 zaczął się powrót do Korbielowa. W międzyczasie została zmieniona trasa zejścia. Zamiast kierować się ustaloną wcześniej czerwoną percią (4,9 kilometrowy odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego) na Przełęcz Glinne, mieliśmy schodzić do Korbielowa Kamienna najkrótszym odcinkiem biegnącym wzdłuż głównej nartostrady. Ostatni raz kliknąłem kilka zdjęć pozostającej za plecami hali wraz ze schroniskiem oraz widokiem na Babią Górę. Naprawdę żal było odchodzić z tej spokojnej i przytulnej górskiej przystani. Słońce nie żałowało już swoich promieni, ogrzewając przyjemnie całą okolicę. Rad, nie rad, musieliśmy wracać.
Hala Kornieniecka - (foto L. Bartołd)
Spod schroniska, po przejściu małym, drewnianym mostkiem nad potokiem, wypływającym z niecki na głównej polanie, wykierowaliśmy się na szlaki żółty i zielony. Sprowadzają nas one w kierunku Hali Kornienieckiej (1220m). Charakterystyczną cechą polany jest usytuowana pod nią młaka. Tak się nazywa zabagniony teren łąkowy z roślinnością bagienną. Tworzy się na słabo przepuszczalnym podłożu i terenie o niewielkim nachyleniu stoku. W tym miejscu woda odpływająca ze źródeł rozlewa się po stoku powoli, co sprzyja lokalnemu zabagnieniu obszaru i rozwojowi roślinności hydrofilnej (moczarów i trzęsawisk). Młaki zatrzymują znaczne ilości wody opadowej, która powoli, lecz sukcesywnie zasila potoki. Ma to duże znaczenie, szczególnie w suchszych okresach. W miejscu mocno zacienionym przez grube i gęste gałęzie świerkowe dostrzegliśmy ostatnią połać śniegową, która do tej pory nie poddawała się wiośnie. Uparcie utrzymywała siedlisko z myślą chyba o przyszłorocznej zimie.
Pod górną stacją kolejki kanapowej Buczynka - Szlakówka
Na pierwszym planie starsi panowie dwaj - Kazimierze - członkowie naszego koła - (foto L. Bartołd)
Babia Góra widoczna z trasy zejścia
(foto L. Bartołd)
Po kolejnym kwadransie dotarliśmy na Czarny Groń (1128m). Tutaj rozchodzą się szlaki żółty z zielonym. Żółty odbija w lewo, a zielony doprowadza nas pod górną stację nowoczesnej 4- osobowej kolejki kanapowej dla narciarzy (Buczynka - Szlakówka 1098m) i dalej na stok nartostrady, którym będziemy schodzić. Następnie przez Solisko (874m) docieramy pod dwuosobowy wyciąg krzesełkowy zwany Baba. Tutaj zielony szlak odchodzi z głównego zbocza nartostrady, przez co droga staje się od razu lżejsza, dla obolałych już nóg. Muszę przyznać, że schodzenie stromą trasą narciarską, po zdartym do gołej ziemi zboczu, jeszcze nigdy nie dało mi tak w kość, jak dzisiaj. Nigdy więcej takich tras!!!.
Schodzimy główną nartostradą, w dole Korbielów
(foto L. Bartołd)
Po lewej stronie wyciąg krzesełkowy Baba
(foto L. Bartołd)
„Na drewnianych nogach” dotarłem do zabudowań Korbielowa Kamiennej. Trzeba było jeszcze podejść asfaltową drogą na parking, gdzie stał nasz autobus. Jak na złość, poranny i wygodniejszy autobus został zamieniony mniejszym tzw. miejskim, z niewielką ilością miejsc siedzących. Dołączyła do nas jeszcze kilkuosobowa grupa z PTTK-u żywieckiego, która poprosiła o podwiezienie. W niemałym ścisku, ale za to z wielkimi humorami i wesołej atmosferze, około 18-stej dotarliśmy w końcu do Porąbki. Na zakończenie zlotu, nad potokiem Wielka Puszcza, zorganizowane zostało ognisko połączone z pieczeniem kiełbasy. Szkoda tylko, że tak mało klubowiczów pozostało przy grillu, kończącym rajd.
Leszek Bartołd