foto1
foto1
foto1
foto1
foto1

PTTK "Beskidek" Porąbka

rok założenia 1976

 

 

Pierwszą w tym roku wycieczką, zorganizowaną przez nasze koło w drugą niedzielę stycznia była wędrówka po Żywieckim Parku Krajobrazowym z wejściem na szczyt Wielkiej Rycerzowej (1226m). Jeszcze w busie, wiozącym nas na odcinek startowy, sprawdziłem glukometrem poziomy cukru. Dopasowując do czekającego mnie wysiłku fizycznego związanego z ok. 2 godz. marszem, zjadłem przygotowane w domu kanapki w przeliczeniu na WW (WW to przelicznik węglowodanowy stosowany w żywieniu diabetyków), oraz wziąłem zredukowaną dawkę insuliny posiłkowej. Jeszcze kilka łyków gorącej herbaty z termosu i byłem gotowy do drogi.

 

Na parkingu w Soblówce  (foto Leszek Bartołd)

 

 

 

 

Początki trasy w osadzie Pod Grapy (foto Leszek Bartołd)

 

Nasza trasa zaczęła się od końcowego parkingu w przysiółku Soblówka, Pod Grapy, w gminie Ujsoły. Stąd prowadzi czarny szlak wiodący do Bacówki PTTK na Rycerzowej oraz zielony kierujący na Przełęcz Przysłop z możliwością dojścia do ww. schroniska. Tym razem było nas tylko 15 osób. Po godzinie 9.00 ruszyliśmy mocno oblodzoną drogą lokalną wijącą się do góry i prowadzącą nas w stronę granicy lasu. Pokonanie tego odcinka było naprawdę kłopotliwe, gdyż szliśmy praktycznie po tafli lodu, która przykrywała powierzchnię drogi aż do ostatnich zabudowań, za którymi lodowisko zamieniło się w przemarznięty śnieg. Każdy starał się unikać środka wiejskiego gościńca, idąc poboczem lub podpierając się płotów domostw. Walcząc z niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi na początku szlaku, grupa podzieliła się na dwie części. Pierwszą, wraz ze mną stanowiło 7 osób. Pozostała ósemka została trochę w tyle. Z biegnącym czasem lód na drodze marszu zamieniał się w zamarznięty śnieg, co ułatwiało podejście.

 

 

Idzie „Beskidek” przez wieś - Soblówka

(foto Leszek Bartołd)

 

 

 

Mijamy przysiółek Pod Grapy w Soblówce

(foto Leszek Bartołd)

 

Niezbyt sprzyjające warunki atmosferyczne powstały na wskutek przejścia głębokiego frontu atmosferycznego, który skutkował silnym wiatrem oraz opadami deszczu w dniach poprzedzających wyjazd. Wówczas na południu Polski wieje halny, topiący śnieg w mgnieniu oka. Resztki białej pokrywy pozostały w wyższych partiach szczytowych, powyżej 1000 m n.p.m. Nad ranem przyszło ochłodzenie i zamroziło topiącą się białą pluchę, co spowodowało pogorszeniem warunków komunikacyjnych.

Po minięciu ostatnich domostw przysiółka, zaczęliśmy wspinać się coraz bardziej po stwardniałym śniegu. W takich warunkach miałem problemy z utrzymaniem tempa za prowadzącą grupą. Każdorazowe zrobienie zdjęcia skutkowało zatrzymaniem się i pozostawaniem z tyłu. Aparat był schowany pod zimową kurtką, ochraniającą wrażliwe na zimno baterie. Mały glukometr oraz pen z insuliną schowałem z kolei do podręcznej saszetki na pasku, zakrytej kurtką oraz swetrem ochraniających przed niskimi temperaturami. One to mogą spowodować uszkodzenie właściwości hipoglikemicznych insuliny i w konsekwencji utratę jej działania. Pamiętam pierwsze urządzenie pomiarowe glukozy, jakie wówczas posiadałem. Było ono polskiej produkcji i miało pokaźne rozmiary, nie licząc już sporej niedokładności diagnostycznej. Dziś, w dobie miniaturyzacji, byłoby sporym ciężarem w drodze. Wracajmy jednak na szlak. Jak wspomniałem, trzymałem się pierwszej grupy, by nie zgubić kontaktu. Przewodziła jej nasza liderka, która niczym norweska biegaczka Marit, uciekająca podczas konkurencji biegowych naszej mistrzyni - Justynie, prowadziła całemu peletonowi. Z czasem nie mogłem już jej zobaczyć, znikającej na trasie wśród świerkowego lasu, do którego doszliśmy po pół godzinie.

 

 

Na szczęście już w lesie, idąc czarnym szlakiem

(foto Leszek Bartołd)

 

 

 

 

Śniadanie na szlaku (foto Leszek Bartołd)

 

Tego ranka wiatr się trochę wyciszył i zza chmur nieśmiało zaczęło wyglądać słońce. W porównaniu z pogodą dni poprzednich, to i tak nie mieliśmy powodów do narzekania. Idąc za „uciekającym peletonem” doszedłem ich, gdy się zatrzymali na dłuższą przerwę śniadaniową. Tylko nasza jedynaczka, w towarzystwie starszego pana, była już daleko z przodu. Przysiedliśmy na poboczu, by skonsumować kanapki celem nabrania sił do dalszej wędrówki. Standardowo dokonałem pomiaru cukru, nie zapominając też o jedzeniu. Po kwadransie ruszyliśmy dalej. Im wyżej szczytowych partii masywu Rycerzowej, tym bardziej zmagał się wiatr, targający coraz bardziej czubami wyniosłych świerków. Na szlaku wiało pustkami. Pogoda w tych dniach totalnie zniechęciła większość turystów od jakichkolwiek wypadów w góry. Mijaliśmy pojedyncze osoby schodzące w odwrotną stronę. Na kilka minut zatrzymałem się, by porozmawiać z napotkaną na trasie parą wędrowców. Ich też nie odstraszyła fatalna aura. Pogłaskałem towarzyszące im dwa pieski, które odwdzięczyły się wesołym machaniem ogonów. Po kilku minutach pożegnałem się z właścicielami czworonogów, podążając za grupą. Znów zostałem w tyle, kierując się w stronę schroniska oznaczeniami na szlaku.

 

 

Na skraju polany Rycerzowej Hali (foto Leszek Bartołd)

 

 

 

 

Pod Bacówką PTTK na Rycerzowej (foto Leszek Bartołd)

 

Po kolejnej pogoni za czołówką doszedłem do skraju rozległej polany. Moja ekipa, widoczna z oddali, była już pod Bacówką PTTK na Rycerzowej (1120m), od której dzieliło mnie ok. pięć minut drogi. Tu na odkrytej powierzchni wiało niemiłosiernie. Opatuliłem się szczelnie kapturem kurtki, poprawiając też czapkę na uszy i udałem się za nimi. Tylko dwójka dzieci cieszyła się z zabawy na górce, zjeżdżając w dół na plastikowych ślizgach przypominających tradycyjne sanki. Nie zważając na silny wiatr, uprawiała harce na pełnym śniegu stoku. Dzieciaki przyjechały do schroniska na weekend wraz z rodzicami i do maksimum wykorzystywały zimową zabawę, której dotychczas im brakowało.

W gminie Ujsoły swoje ślady pozostawił też największy Polak XX wieku, Karol Wojtyła. I w tym regionie ku jego czci wyznaczone zostały liczne szlaki, którymi wędrował. Na odcinku Szlaku Papieskiego wiodącego od kościoła w Soblówce, przez Hutyrową, Królową i Przełęcz Przysłop wytyczono Drogę Różańca Świętego Jana Pawła II.

Po chwili i ja znalazłem się w środku bacówki, czując przyjemne ciepło wydobywające się z kominka, dodatkowo wspomagającego centralne ogrzewanie. Wewnątrz było gwarno i wesoło. Dosiadłem się do kolegów, ściągając plecak i kurtkę celem osuszenia się. Jak zwykle niemało się napociłem, pokonując tą część trasy. Standardowo sprawdziłem stan cukrowego licznika w moim organizmie i wziąłem się za konsumpcję. Jeżeli dobrze przeliczę spożywane wymienniki węglowodanowe do potrzebnej dawki insuliny, uwzględniając jeszcze pokonywany na trasie wysiłek fizyczny, to wówczas mam pod kontrolą własny organizm. Przygotowując kanapki w domu, pieczywo odważam na dokładnej wadze i wtedy wiem, ile połykam węglowodanów. Na napoje, kupowane w sklepie zwracam uwagę, by posiadały informację o ewentualnej zawartości cukru w ich składzie. Największym problem staje się ocena węglowodanowa posiłków kupowanych w punktach gastronomicznych, czy w schroniskach.

Kuchnia serwowała gościom szerokie menu oraz herbatę, czy też kawę. Dla zmarzniętych czekało grzane wino lub piwo. W bacówce, jak i w całej Polsce oraz świecie tego dnia „grała” Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Każdy mógł wrzucić do skarbonki swój przysłowiowy grosik dla wsparcia idei J Owsiaka. W zamian gospodarze przygotowali darczyńcom wypieki własnej produkcji, wspierając tym samym „orkiestrę”. Przy naszym stoliku dosiedli się nowi turyści, którzy od kilku dni wędrowali po Beskidach. Mieli wcześniej zarezerwowane miejsca noclegowe w schroniskach i dlatego, mimo złej pogody, kontynuowali wędrówkę. Po dłuższej rozmowie okazało się, że przyjechali aż z Olsztyna, czyli z moich rodzinnych stron.

Po kwadransie do schroniska doszła pozostała ósemka piechurów naszej wycieczki. Wybrali oni krótszą trasę powrotną, przez Przełęcz Młada Hora do osady Rycerki, skąd mieliśmy wracać do domu. Mogli dłużej posiedzieć i pogościć się w ciepłym i przyjemnym azylu górskiego portu. Pierwsza grupa postanowiła wydłużyć czas przejścia kierując się w stronę drugiego schroniska - Na Przegibku. Musieliśmy się zbierać i przed południem ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed budynkiem bacówki zrobiliśmy kilka fotek i pomaszerowaliśmy w górę do węzła szlaków na Przełęczy Pod Rycerzową. Będąc na grzbiecie hali, skręciliśmy w lewo udając się czerwonym szlakiem na najwyższy szczyt w okolicy.

 

 

W drodze na szczyt W Rycerzowej, powyżej schroniska

(foto Leszek Bartołd)

 

 

 

Zimowa panorama z Rycerzowej Hali, w głębi słabo widoczne Tatry (foto Leszek Bartołd)

 

Pod granicą świerkowego lasu, za naszymi plecami rozciągał się piękny widok prawie całej polany, na której dawniej wypasano stada owiec. Dzisiaj z uwagi na nieopłacalność ekonomiczną zaniechano pasterstwa. W dole zostawiliśmy bacówkę, w której odpoczywaliśmy. Z najwyżej położonego punktu widokowego polany, można podziwiać panoramę Lipowskiej i Rysianki oraz masywy Pilska i Babiej Góry. W dalszej perspektywie, przy dobrej pogodzie widoczne są Tatry i Mała Fatra na Słowacji. Z uwagi na nisko zawieszone chmury widoczność tego dnia nie była zbyt rewelacyjna. Na odkrytym terenie wiało dosyć mocno, co utrudniało nam podejście. Na szczęście, po drodze nie rozpętała się burza śnieżna, która znacznie utrudniłaby dalsze wędrowanie. Po 20min osiągnęliśmy zalesiony szczyt graniczny. Pozostało nam zrobienie kolejnych zdjęć i dalej w drogę.

 

 

Na szczycie Wielkiej Rycerzowej (foto Leszek Bartołd)

 

Ze szczytu Wielkiej Rycerzowej (1226m) poruszaliśmy się dalej czerwonym szlakiem, równolegle do granicy ze Słowacją, aż do węzła komunikacyjnego na Przełęczy Przegibek (990m). Ścieżka cały czas wiła się wśród świerkowego lasu, na przemian wznosząc się i opadając niewielkimi odcinkami. Bór chronił nas przed silnym wiatrem, który stawał się coraz bardziej dokuczliwy, szczególnie na odkrytych terenach. Gajem szło się zdecydowanie lepiej, niż na otwartej przestrzeni, na której po zawirowaniach pogodowych ostatnich dni trasy pokryły się lodową skorupą. Dlatego też, mimo że mieliśmy dłuższą drogę, to zdecydowanie łatwiejszą w pokonaniu, w porównaniu z trasą, którą szła pozostała ekipa. Resztki zmarzniętego śniegu wyścielały leśną trasę, po której podążaliśmy do kolejnego celu.

 

 

Przełęcz Przegibek, w głębi po prawej widoczne schronisko i Jubileuszowy Krzyż Ziemi Żywieckiej

(foto Leszek Bartołd)

Po ponad 1,5 godzinnej wędrówce dotarliśmy do rogacza tras. Czerwony szlak prowadził dalej wzdłuż granicy państwa na Wielką Raczę, a my skręciliśmy ostro w prawo, podążając już czarnym. Przed nami widoczne było schronisko, a w oddali za nim Jubileuszowy Krzyż Ziemi Żywieckiej, postawiony na Bendoszce Wielkiej (1144m). Samo schronisko leży na skraju lasu, w sąsiedztwie niewielkiej osady. Po 10 min dotarłem tam ostatni. Tu zrobiliśmy kolejną, dłuższą przerwę na posiłek i uzupełnienie płynów. Pod schroniskiem intensywnie pracował traktor z łańcuchami na kołach. Próbował zerwać pokrywę lodową, zalegającą dojście do obiektu. Upadając na takim terenie można byłoby zdrowo się poobijać, czego próbowali uniknąć gospodarze obiektu. Szedłem z mocno rozpostartymi rękami i czułem jak nogi uciekają mi spod pochyłości lodowatego gruntu. Na szczęście pokonałem tą trudność i osiągnąłem próg budynku. Szóstka „ rycerzy” Wielkiej Rycerzowej z naszą jedynaczką (z takim określeniem spotkałem się na FB naszej strony), już siedziała wygodnie za stołami jadalni, racząc się wszystkimi dobrami posiadanymi w plecakach, jak i kupionymi w bufecie. Tu też obecna była Orkiestra Owsiaka, zbierająca po raz 23 środki finansowe na rzecz fundacji.

 

 

Schronisko Przegibek (foto Leszek Bartołd)

 

 

 

Nasza grupa pod schroniskiem na Przegibku

(foto Leszek Bartołd)

 

Po wyjściu ze schroniska, starym zwyczajem zrobiliśmy kilka grupowych fotek i ruszyliśmy na ostatni odcinek trasy. Pomaszerowaliśmy zielonym szlakiem w dół do przysiółka Rycerka Górna, Rycerki. Była propozycja wejścia na Bendoszkę Wielką, pod Jubileuszowy Krzyż Milenijny, co wiązało się z nałożeniem czasu przejścia o kolejne pół godziny. Musielibyśmy podejść czarnym szlakiem na szczyt, na którym postawiono krzyż i stamtąd wrócić pod schronisko, celem powrotu na szlak wiodący do miejsca kończącego dzisiejszą trasę. Nie ustaliliśmy tego dokładniej, będąc jeszcze w budynku schroniska, a później pierwsze osoby z automatu „puściły się” w dół do Rycerki. Wraz z kolegą Januszem i Jurkiem również zaniechaliśmy tego pomysłu i ruszyliśmy za szybko znikającą czołówką. Kilka lat temu, idąc z Rycerki Kolonii na Wielką Raczę (1236m), byłem na szczycie, pod ww. Krzyżem i nie tak żal było mi opuścić to miejsce.

 

 

Zejście zielonym szlakiem do Rycerki Górnej

(foto Leszek Bartołd)

 

 

Ostatnie metry trasy nad potokiem Rycerka

(foto Leszek Bartołd)

Schodziliśmy bardzo szybko. Właściwie nie wiem, po co był ten galop, skoro mieliśmy dużo czasu do wcześniej określonej pory odjazdu. Odcinek ten pokonaliśmy w 45 minut i dotarliśmy do autobusu zaparkowanego nad potokiem Rycerka. Byliśmy przed drugą grupą schodzącą inną trasą. Po dotarciu ostatnich uczestników, zapakowaliśmy się do busa i udaliśmy się w kierunku Rajczy w drogę powrotną do domu. Humory wszystkim dopisywały, gdyż obie grupy zrealizowały własne trasy przemarszu do końca, mimo tak trudnych warunków atmosferycznych panujących tego dnia. Moja grupa, pomimo dłuższej trasy wiodącej głównie lasami uchroniła się marszu po bardziej odkrytym terenie. Na nim to, z uwagi na porywisty wiatr i oblodzenie podłoża piesze wojaże stawały się trudniejsze do pokonania. Na szczęście nikomu nic się nie stało i wszyscy cali i zdrowi wracaliśmy z kolejnej, udanej eskapady po pięknych Beskidach.

Leszek Bartołd