foto1
foto1
foto1
foto1
foto1

PTTK "Beskidek" Porąbka

rok założenia 1976

 

Jak co roku, z okazji przypadającego w miesiącu październiku Dnia Papieskiego, zorganizowana została wycieczka przez koło PTTK Beskidek w Porąbce na Groń Jana Pawła II (890m n.p.m.) oraz pobliski Leskowiec (922m.) w Beskidzie Małym. Wraz z moją żoną Krystyną byliśmy uczestnikami XIV-tego już Rodzinnego Rajdu Górskiego wykreowanego pod dewizą - 2014 Turystyka Łączy Pokolenia.

Proponowana przez organizatora trasa wiodła z miejscowości Ponikiew koło Wadowic, przez Przełęcz pod Gancarzem, na Groń JPII i Leskowiec oraz powrót do osady Rzyki Jagódki pod Andrychowem. Część grupy bardziej sprawna wybrała dłuższą, powrotną wędrówkę do Porąbki, z pominięciem jazdy autobusem, a mianowicie przez Łamaną Skałę, Potrójną, Przełęcz Kocierską i Wielką Puszczę.

Pierwszy raz po dłuższej przerwie, jak wspomniałem wcześniej, w takiej eskapadzie uczestniczyła moja żona. Od dwóch lat ma problemy z obiema rękami, po wypadku na basenie w Kętach i dlatego jej sprawność ruchowa jest ograniczona. Ale akurat ten szlak jest dosyć łagodny i niezbyt długi. Więc namówiłem ją do wspólnej wyprawy. W dodatku autobus z uczestnikami wycieczki miał trasę w obie strony przez Kęty i nie musieliśmy daleko przemieszczać się na miejsce zbiórki. Do mojego plecaka zabrałem więcej kanapek oraz napoje dla nas dwojga.

Na umówionym przystanku w Kętach czekało już kilka osób. Po chwili z Porąbki nadjechał niewielki autobus mocno już zapełniony, gdyż przewoźnik podstawił transport typowy dla komunikacji miejskiej. Większość młodszej generacji podróży zadowoliła się miejscami stojącymi. Trasa dojazdowa nie była zbyt długa i nikt z tego powodu nie grymasił. W sumie było nas około 30 osób. Dla mnie dostało się składane krzesełko turystyczne, którego użyczył pan Kazimierz. Poznałem go w ubiegłym roku, na jednej ze wspólnych wycieczek tego koła. Jego charakterystyczną cechą jest wspominanie przeróżnych historii swojego życia jak i regionu, w którym mieszka. Lubiłem słuchać jego opowieści, gdyż nie jestem rodowitym mieszkańcem tych ziem, a słuchając dowiadywałem się wielu interesujących tematów. Siedząc na tym stołeczku, wsłuchiwałem się w słowa p. Kazia, który zasypywał mnie ciągle to nowymi zdarzeniami. Obok niego siedział kolejny senior tego koła, też pan Kazimierz.

Z Kęt wyruszyliśmy w kierunku Wadowic i dalej drogą na Suchą Beskidzką. W Czartaku skręciliśmy w prawo na Ponikiew. Po niespełna godzinnej jeździe byliśmy na miejscu początkowej marszruty. Z centrum papieskiego miasta, przez Łysą Górę i wspomnianą Ponikiew, do celu naszej wędrówki, prowadzi niebieski, Małopolski Szlak Papieski, który jest pierwszym, oznakowanym w 1929 roku, szlakiem turystycznym, prowadzącym z Wadowic. Od 1973 roku nazwany został imieniem Czesława Panczakiewicza (1901-1958).

Warto w tym miejscu napisać kilka słów o twórcy tego szlaku. Był on rodowitym mieszkańcem Wadowic oraz założycielem, a następnie wieloletnim prezesem miejskiego koła Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego (późniejsze PTTK). Jako nauczyciel i wychowawca młodzieży propagował im miłość do gór i górskich wędrówek, którego też uczniem w gimnazjum był Karol Wojtyła. W momencie tworzenia koła powstała myśl wybudowania schroniska pod Leskowcem. Pracami budowlanymi osobiście kierował i zarządzał pan Czesław, a w 1933 roku budynek oddano turystom do użytku. W uznaniu jego zasług dla regionu, od 2002r. schronisko nosi jego imię jak również przełęcz (od 1982r.) pod Łysą Górą.

Autobus zatrzymał się w Ponikwi na pobliskim przystanku, co oznaczało koniec jazdy. Przed nami blisko 2 godzinna, łagodna wędrówka, głównie lasem do góry. Pod autobusową wiatą szybko skontrolowałem poziomy cukru, wyciągnąłem kanapkę z plecaka i pogoniłem za grupą podążającą niebieskim szlakiem. Po minięciu ostatnich budynków i przejściu kładką po potoku Ponikiewka, będącym prawym dopływem Skawy, weszliśmy w bukowy las. Mały strumyczek, który mijaliśmy, ma swoje początki w masywie Leskowca. Spływa leniwie w dół po kaskadach i progach zabezpieczających przed nagłymi ulewami, a których świetność dawno już minęła. Pomimo to nie widać jakichkolwiek działań mających na celu ich naprawę.

Trasa była niezbyt męcząca, ale i tak wraz z żoną szliśmy powoli, na końcu rajdowego peletonu. Nie musieliśmy się spieszyć, gdyż msza święta na Groniu, w intencji wybitnego Polaka - papieża Jana Pawła II, miała być w południe, a po niej dopiero wszyscy mieliśmy udać się na szczytową polanę. Dysponowaliśmy dużym zasobem czasowym, na spokojne pokonywanie lekko wznoszącego się do góry szlaku. Bukowe drzewa, dominujące w tej części lasu, powoli rozpoczynały przygotowania do jesiennej pory. Pierwsze, kolorowo zabarwione liście niemrawo wyścielały już podłoże swoim wielobarwnym dywanem. Nasza złota, polska jesień na dobre zaczęła pukać do drzwi dzisiejszego dnia, której uroki szczególnie mogliśmy podziwiać odpoczywając na wierzchołku wzniesienia.

 

Przerwa na śniadanie - ( foto Leszek Bartołd )

 

Pierwsze podejścia - ( foto Leszek Bartołd )

 

Po niespełna godzinnym marszu, wolniejsza grupka zatrzymała się na śniadanie. Sprawniejsi byli już daleko z przodu. Rozłożyliśmy się na poboczu trasy, wykorzystując naturalne pniaki i grubsze gałęzie ułatwiające wygodniejsze siedzenie, byleby nie na wilgotnej ziemi, dając tym samym chwilę odpoczynku dla naszych nóg. Kolejny raz dokonuję pomiaru glukozy i po aplikacji insuliny mogę wziąć się za konsumpcję kanapek. Trasa nie jest zbyt wyczerpująca i idealnie nadaje się dla osób, które rzadko bywają w górach, a chcą wybrać się na dłuższy, kilkugodzinny i rodzinny spacer.

Wraz z nami wędrowała trzypokoleniowa rodzina kolegi Janusza, czyli pan Tadeusz, jego syn z żoną Haliną i dwaj wnukowie. Hasło przewodnie tego dnia - Turystyka Łączy Pokolenia – doskonale pasuje do modelu tej rodziny. Na naszych wspólnych wycieczkach poznałem trochę bliżej okoliczności wypadów w góry ojca z synem i to, jak tata wpajał małemu Januszkowi pasję do pieszych wędrówek. Miałem okazję zobaczyć historyczny już zeszyt pana Tadka, z pierwszych lat ich wojaży, wypełniony stemplami pieczątek ze schronisk, w których byli. Datowane są one latami osiemdziesiątymi ubiegłego wieku.

 

Na Przełęczy Gancarz - ( foto Leszek Bartołd )

 

Za Gancarzem - ( foto Leszek Bartołd )

 

Po odpoczynku i posileniu się, wzmocnieni nową energią, ruszyliśmy całą grupą dalej, by po pół godzinnej drodze dotrzeć do kolejnego ważnego punktu na trasie, czyli do Przełęczy pod Gancarzem (735m). Tutaj niebieski szlak z Wadowic schodzi się z zielonym idącym od strony Andrychowa. Tym drugim szedłem wcześniej, wędrując od Przełęczy Biadasowskiej pod Inwałdem, na uroczystości Niedzieli Palmowej, które corocznie odbywają się na Groniu. Długo tu nie zabawiliśmy i wnet udaliśmy się dalej. Do schroniska zostało tylko pół godz. relaksacyjnego marszu. Wszyscy zdążyli pozdejmować kurtki, które już nie były potrzebne. Słońce coraz wyżej wspinało się na niebie, ochoczo przebijając się przez chmury i coraz bardziej ocieplając nam drogę.

Wkrótce dochodzimy do rozwidlenia, gdzie z naszą trasą schodzi się szlak z Rzyk Jagódek, zwany Szlakiem Białych Serc. Będziemy nim schodzić w drodze powrotnej do autobusu zaparkowanego na pętli autobusowej w Jagódkach. Na rozdrożu stoi niewielka, drewniana kapliczka. Nie jest ona osamotniona i tu pod Groniem jest ich więcej. Mijamy miejsce odpoczynku z ławeczką, dla strudzonych turystów. Pomaszerowaliśmy prosto, szeroką ścieżką, lekko wspinającą się do góry, by po chwili skręcić w lewo i trawersując dojść do mocno już zarośniętej polany, tuż pod schroniskiem. Szlaki niebieski z zielonym prowadzą bardziej stromo, pod linią energetyczną, prosto do furtki Sanktuarium. Z Polany Beskid, o której teraz mowa, w kierunku północnym i północno - wschodnim rozciągają się wspaniałe widoki na miejscowość Ponikiew, z której przyszliśmy, a dalej na Gancarz oraz Wadowice. Po nacieszeniu się wzrokiem na okolicę i zrobieniu fotek, po kilku minutach osiągamy schronisko PTTK pod Leskowcem, a nad nim ogrodzone tereny modlitewnego azylu ku czci Jana Pawła II na Groniu.

 

Na Polanie Beskid pod schroniskiem

( foto Leszek Bartołd )

 

Ponikiew i Wadowice w zimowej scenerii z Polany Beskid

( foto Leszek Bartołd )

 

Dla mniej wtajemniczonych, ale dokładnie analizujących mapy górskich szlaków pragnę zasygnalizować historię błędnego nazewnictwa tych miejsc, która wywodzi się z okresu tworzenia kartograficznych map Beskidów przez zaborcę austriackiego, jeszcze przed I wojną światową. Nazwa schroniska, obowiązująca do dnia dzisiejszego, nie pasuje z miejscem, gdzie ono jest usytuowane, czyli pod Groniem, zwanym dawniej Jaworzyna. Do szczytu o obecnej nazwie Leskowiec (dawniej Bieskid lub Beskid) mamy stąd jeszcze 10 minut drogi.

Pomimo wczesnej pory, pod schroniskiem panował już spory ruch. Dochodziła dziesiąta rano, a do głównych uroczystości w kaplicy pozostawało sporo wolnego czasu. Rozsiedliśmy się na zewnątrz, przy drewnianych stołach, ustawionych pod budynkiem. Teraz można było zająć się opróżnianiem plecaków z zapasów. Moje pierwsze zadanie, jak zwykle, to sprawdzić glukometrem poziom cukru. Bardzo dobrze pamiętam czasy, gdy nie było jeszcze dostępu do tego typu przenośnych aparatów diagnostycznych i wówczas na badania musiałem jeździć do najbliższej stacji pogotowia przynajmniej raz w miesiącu. Teraz trudno to sobie wyobrazić, a pomiary robię 6 do 8 razy na dobę, zwiększając ich częstotliwość podczas górskich wycieczek. Obecnie saszetka z medykamentami towarzyszy mi zawsze, gdziekolwiek się udaję.

 

Przy schronisku - ( foto Leszek Bartołd )

 

Przy schronisku z rodziną Janusza M - ( foto Leszek Bartołd )

 

Z minuty na minutę pod schroniskiem przybywało uczestników XIV Rodzinnego Rajdu Górskiego zorganizowanego przez PTTK Andropol w Andrychowie. Wszystkim przyświecał jeden cel. Uczestniczyć w mszy świętej dziękczynnej za kanonizację papieża Polaka. Na mecie rajdu zorganizowano konkurs wiedzy o życiu Świętego Jana Pawła II, pierwszej pomocy, sprawnościowy i znajomości górskich szlaków. Dla zwycięzców oraz najmłodszego i najstarszego uczestnika jak również najliczniejszej rodziny wielopokoleniowej wręczono pamiątkowe dyplomy, odznaki i upominki.

Po zjedzeniu śniadania na łonie natury, wraz z żoną poszliśmy do schroniska na dobrą kawę i szarlotkę, za którą przepada moja Krysia. Znaleźliśmy jeszcze wolne miejsce przy stole, pomimo, że w środku było bardzo tłoczno i gwarno. W międzyczasie zakupiliśmy kilka widokówek ze stemplami pieczątek schroniska oraz gadżetów turystycznych. Po kilku minutach do naszego stolika dosiadła się rodzina spod Krakowa. Krystyna szybko nawiązała dialog ze swoją rówieśniczką. Okazało się, że kilkanaście lat temu mieszkali w Kętach i lubią powracać w bliskie im strony.

Dochodziło południe i postanowiliśmy udać się pod kaplicę na mszę. Teren sanktuarium leży powyżej schroniska. Jest on ogrodzony drewnianym płotem. Poprzednia nazwa szczytu - Jaworzyna lub Magura, pod którym umiejscowione jest Sanktuarium Ludzi Gór, została zmieniona w 1981roku przez działaczy PTTK-u z Wadowic, na cześć odwiedzającego to miejsce Karola Wojtyły w latach jego dzieciństwa i młodości, jak i późniejszego okresu klerykalnego. Dopiero po wieloletnich staraniach Stefana Jakubowskiego z Andrychowa zaczęła obowiązywać oficjalnie od roku 2004, czyli po rozporządzeniu stosownego ministerstwa. Groń Jana Pawła II to jedyny szczyt w Polsce, który nosi jego imię. Sam wierzchołek szczytu znajduje się 30 metrów powyżej. Ze szczytu można zobaczyć Babią Górę, a nawet Gorce. Jako kardynał Wojtyła ostatni raz był tu i na sąsiednim Leskowcu, po mszy świętej odprawionej w Kalwarii Zebrzydowskiej w 1970 roku, z okazji 25-lecia kapłaństwa. W 10 rocznicę zamachu na życie zwierzchnika kościoła katolickiego w Watykanie, poświecona została murowana kapliczka ze stalowym Krzyżem Ludziom Gór. Od tej pory całokształt tego miejsca ulegał gwałtownym przeobrażeniom. Obecnie stoi tu mała kaplica z czerwonym dachem, w której znajduje się fotel papieski z jego wizyty w Skoczowie w 1995r oraz ołtarz z obrazem Matki Bożej Królowej Ludzi Gór wraz z inskrypcją: Jest nas troje – Bóg, góry i Ja. W kaplicy odbywają się msze święte w przeciągu całego roku, a nawet pasterka. Na ogrodzonym terenie umieszczone zostały rzeźbione stacje Drogi Krzyżowej. Przed główną bramą wejściowa do sanktuarium stoi pomnik Ojca Świętego, na kamiennym cokole, patrzącego na góry. Napis na drewnianej tabliczce, zawieszonej na ogrodzeniu okalającym pomnik, jest apelem papieża do wszystkich wędrowców i brzmi – Pilnujcie mi tych szlaków.

 

Pomnik Papieża na Groniu - ( foto Leszek Bartołd )

 

„Papież” w zimowej scenerii Gronia, patrzący na Tatry

( foto Leszek Bartołd )

 

Na zakończenie uroczystości uczestnikom rozdano poświecone, małe chlebki naznaczone krzyżem, przygotowane przez piekarnię w Rzykach, z przesłaniem by zanieść je do swoich domów. Tradycją tego miejsca jest uczestniczenie w ważnych uroczystościach ułanów z formacji wojskowych kultywujących historię polskiej kawalerii. Na koniach przybyli jeźdźcy z jednostek w Krakowie, Kalwarii Zebrzydowskiej, Sułkowicach, Chrzanowie oraz z gospodarstwa agroturystycznego Grudki z Woźnik k. Wadowic. Nie zabrakło też znakomitego naszego pięściarza Tomasza Adamka z pobliskich Gilowic.

 

Kaplica na Groniu zimą - ( foto Leszek Bartołd )

 

Polscy ułani na Groniu - ( foto Leszek Bartołd )

 

Następnie całą grupa udaliśmy się na sąsiadujący szczyt, by przysiąść na dłużej, biwakując i relaksując się wspaniałą, jesienną pogodą. Po 10 minutach krótkiego marszu cel został osiągnięty. Było tu już wielu uczestników zlotu i ciągle dochodzili nowi turyści, łaknący czystego powietrza i odpoczynku na słonecznej polanie. Jest to rodzinna góra dla mieszkańców Wadowic i Andrychowa oraz pobliskich miejscowości, gdyż ze wszystkich stron można na nią wejść wyznaczonymi trasami i nie wymaga dużego wysiłku nawet dla dzieci. Jest najlepszym punktem widokowym w Beskidzie Małym. Stąd rozciągają się widoki na masyw Diablaka, Pilska i Skrzycznego. Przy bardzo dobrej przejrzystości powietrza dostrzeżemy stąd Tatry i Gorce, a na wschodzie Skawinę i Kraków. Na szczycie stoi wysoki, drewniany krzyż milenijny postawiony w 2000 roku oraz rogacz szlaków i szałas chroniący turystów przed niepogodą. Na środku polany umiejscowiono tablicę z panoramą pasm górskich od strony południowej, niestety mocno już zrysowaną przez wątpliwej miary turystów. Pod wiatą, wedle zwyczaju, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie całej grupy z szyldem koła. Naszym małym uczestnikiem wycieczki był dwuletni Nikodem, wędrujący wraz z mamą i tatą. W nagrodę został wyróżniony dyplomem pod schroniskiem za najmłodszego uczestnika rajdu.

 

Zdjęcie zbiorowe na Leskowcu

(w środku mały Nikodem)

( foto K. Bułka)

 

 

Relaks na polanie Leskowca - ( foto Leszek Bartołd )

Rozłożyliśmy się wygodnie na polance oświetlonej jesiennymi promieniami naszej życiodajnej gwiazdy, by odpoczywając i podziwiając okolicę móc jednocześnie rozpocząć rodzinny piknik. Zamykając oczy próbowałem przenieść się w czasy, kiedy jako dziecko wraz z ojcem i bratem wędrował tu Karol Wojtyła. Będąc uczniem wadowickiego gimnazjum, złaził okoliczne szlaki wraz z kolegami z klasy. Następnie, jako duszpasterz akademicki z krakowskiego kościoła św. Floriana wielokrotnie zabierał tu swoich podopiecznych. Ostatni raz gościł na szczycie, jako kardynał we wspominanym wcześniej 1970 roku, natomiast z pokładu helikoptera w 1999r dane mu było jeszcze raz zobaczyć ulubioną górę. Teraz zapewne patrzy na nas z góry, będąc już naszym Świętym Janem, Pawłem II. Przez cały okres swojego długiego i bogatego duchowo życia kochał góry i tam szukał inspiracji do pracy twórczej, na rzecz całego kościoła nie tylko w Polsce, ale też w mocno skonfliktowanym świecie, piastując przez lata papieski urząd.

Kolejny już raz wykonuję pomiar cukru i dopasowanie insuliny do planowanej zjedzonej ilości węglowodanów, czyli krótko mówiąc wszystko to, co zawiera cukry musi być przeze mnie przeliczone pod względem zapotrzebowania insulinowego jak i wykonywanego wysiłku fizycznego. Takie rozumowanie pozwala mi na ewentualne uniknięcie kłopotów z moją słodkością w następnych godzinach wędrówki. Racząc się herbatą z termosów i zjadając ostatnie kanapki regenerowaliśmy siłę przed ostatnim etapem dzisiejszego dnia, czyli powrotem do autobusu. Silniejsza grupa udała się samodzielnie w drogę powrotną przez Przełęcz Kocierską. Pozostali korzystali jeszcze z uroków tej pięknej polany. Dochodziła piętnasta po południu i też postanowiliśmy wracać. Zaproponowałem powrót szlakiem „serduszkowym”, gdyż jest łagodniejszy od czarnego. Dla mojej żony miało to ogromne znaczenie, z uwagi na jej bezpieczeństwo i niepełną sprawność ruchową. Ostatnia grupka wracała czarnym, najkrótszym ze wszystkich szlakiem. Jest on dosyć stromy i wymaga dużego wysiłku oraz zachowania szczególnej ostrożności przy schodzeniu. Wraz z nami wracał Janusz z rodziną oraz obydwaj panowie Kazkowie. Ze szczytu udaliśmy się w drogę powrotną.

 

Powrót w stronę schroniska - ( foto Leszek Bartołd )

 

Ta sama trasa zimą - ( foto Leszek Bartołd )

 

W Polowie odcinka jest rozwidlenie tras i czarny odbija w lewo. Trawersując zboczem Gronia, sprowadza turystów w dół do przysiółka Mydlarze. Obracając się w kierunku przeciwnym, przy dobrej pogodzie, możemy stąd w oddali zobaczyć koronę zapory w Świnnej Porębie na Skawie. Powstawanie zapory stanowi ewenement w polskiej historii długości wznoszenia hydrobudowy. Pierwsze prace rozpoczęto w 1986 roku, a ostateczne ukończenie trzeciego, co do wielkości zalewu w Polsce planowane jest dopiero w trzecim kwartale tego roku. A czy to już finalna data zakończenia budowy?

Idąc dalej, po 10 minutach, wracamy pod schronisko, którego częstym gościem był najwybitniejszy Polak naszych czasów - Karol Wojtyła. Pod koniec wojny w 1945 roku schronisko cudem uniknęło spaleniu. Dzięki sprytowi i przebiegłości ówczesnego gospodarza Jana Targosza, który upił bimbrem wycofujące się niemieckie oddziały, obiekt ocalał i służy turystom do dnia dzisiejszego.

Na krótko zatrzymujemy się przy rogaczu szlaków, by na tablicy informacyjnej zapoznać się z kolejną, ciekawą historią tego miejsca, a mianowicie „hrabskimi butami”. Możemy dowiedzieć się, że właściciele zamku w Suchej Beskidzkiej, w drugiej połowie XIX wieku, zapraszali swych gości na górskie wycieczki, na pobliski Leskowiec. Upamiętniając obecność na szczycie szlacheckich zdobywców, kazali wykuwać ślady ich stóp i herby na kamiennych płytach i tam też je umieszczano. Wkrótce jednak, na złość panującym, zostały przez miejscową ludność zniszczone bądź zrzucone w nieznanym kierunku do okolicznych lasów. Dopiero niedawno dwie zostały odnalezione i przetransportowane pod schronisko. Wraz z kamiennym słupkiem z wykutym herbem Potockich Pilawa, stanowią sporą ciekawostkę historyczną jak i turystyczną tego miejsca.

Powracając naszą grupką idziemy okrężną drogą, aż do miejsca gdzie szlak niebieski z zielonym rozchodzi się z pielgrzymkowym. Następnie skręcamy w lewo, w wąską ścieżkę leśną idącą ukośnie do szczytu góry, z której schodzimy. Zawiedzie nas ona na sam dół do miejsca startu czarnego szlaku. Szlak „białych serduszek” został wytyczony z inicjatywy Stefana Jakubowskiego z Andrychowa, w okresie budowy Kaplicy na Groniu JPII. Stanowi alternatywę czarnego szlaku, dzięki której starsi ludzie mogą bez problemu dotrzeć do sanktuarium. W drodze powrotnej idę w parze z p. Kaziem, znanym ze swoich licznych opowiadań, także i tym razem słuchając kolejnych historyjek. Natomiast Krysia szła w tyle z drugim, nowopoznanym panem Kazimierzem.

Ten odcinek jest bardzo łagodny i w spokojnym, relaksacyjnym tempie poruszamy się do miejsca zbiórki, cały czas lekko schodząc w dół, aż do rozwidlenia szlaku czarnego, idącego stromo pod górę na sam szczyt Gronia, z pielgrzymkowym. Jest tu ławeczka, gdzie można na chwilę odpocząć oraz kolejna, drewniana kapliczka z krzyżem. Robimy małą przerwę, by po chwili ruszyć dalej. Z uwagi na większe nachylenie stoku, kolejne metry okażą się bardziej wyczerpujące. Szliśmy na końcu, a ja cały czas ubezpieczałem Krysię, idąc metr przed nią. Miejscami było stromo, a na ziemi leżały już pierwsze, zeschnięte liście drzew, które w kontakcie z mokrym podłożem mogły przyczynić się do poślizgu i w konsekwencji do niebezpiecznego upadku. W dodatku na tym odcinku wystawało z ziemi dużo korzeni, na co szczególnie trzeba było uważać. Schodząc mijamy dorodne buki i graby, dotykając przy okazji ich zdrowych pni. Szczególnie okazałe rosną w partiach szczytowych wzniesienia. Między nimi wije się nasza ścieżka.

 

Przy kapliczce św. Franciszka - ( foto Leszek Bartołd )

 

Końcowe metry stromego zejścia z czarnego szlaku

- ( foto Leszek Bartołd )

 

W taki to sposób, idąc prawie razem, bezpiecznie zeszliśmy na sam dół, pod kolejną kapliczkę, tym razem św. Franciszka z Asyżu. Mijani przez kolejnych turystów zrobiliśmy kilka zdjęć. Następnie wąską i asfaltową drogą w przysiółku Mydlarze, bez pośpiechu doszliśmy do budynku starej kuźni, w której odpoczywał podczas górskich wędrówek biskup krakowski Karol Wojtyła. Krzyż wraz z tablicą pamiątkową upamiętniają to miejsce. Z lewej strony drogi towarzyszy nam potok Rzyczanka, spływający z pobliskich zboczy. Tak oto, po kwadransie dochodzimy do pętli autobusowej, na której czekał nasz autokar. Jak się okazało nie byliśmy ostatnimi. Musieliśmy poczekać na pozostałych, powracających z polany, którzy dłużej na niej zabawili, wykorzystując do maksimum piękną i słoneczną pogodę. Miałem czas na zmonitorowanie cukrów oraz pozbycie się z plecaków wszystkiego, co nadawało się do jedzenia.

 

 

 

Tablica przy starej kuźni (Rzyki – Mydlarze) upamiętniająca wędrówki K. Wojtyły na Leskowiec

( foto Leszek Bartołd )

 

Przy pętli autobusowej w Rzykach Jagódkach

( foto Leszek Bartołd )

 

Oczekując na powrót brakujących osób, zrobiliśmy ostatnie zdjęcia i zadowoleni z kolejnej, udanej eskapady, niebawem powracaliśmy do swoich domów. Miałem dodatkową satysfakcję z faktu uczestniczenia w wycieczce małżonki, której ta wyprawa na pewno poprawiła samopoczucie i nastawienie do życia w tym trudnym dla niej okresie walki o odzyskanie pełnej sprawności ruchowej.

 

Leszek Bartołd